Hej. Jestem Maja. Mój braciszek trochę już o mnie opowiedział. Jestem koalą, mam swoje gusta kulinarne. Wybieram ostrożnie po prostu to, co jem. Zupełnie nie rozumiem, co go w tym dziwi. Jeden liść to liść, a drugi już nie nadaje się do zjedzenia. Proste nie?

I też jestem mniejsza w porównaniu do moich rówieśników. Chodzę już do szkoły, do drugiej klasy, a wciąż jestem niższa niż wszyscy wkoło mnie! Wyglądam jakbym miała sześć lat. Mi to jednak nie przeszkadza. Dzięki temu na mojej ukochanej akrobatyce mogę wspinać się tak wysoko, jak tylko dam radę! A wierz mi, potrafię wdrapać się na wieżę złożoną z kilku koleżanek! Uwielbiam to! Podskakuję, kręcę się robiąc gwiazdę. Potrafię zrobić nawet szpagat! Rodzice są pełni podziwu. Czasem zastanawiają się, czy moje ręce i nogi się nie poplączą. Ale ja nie zamierzam się plątać. Wyobrażasz sobie akrobatkę, która jest zaplątana? Ja jakoś tego nie widzę… Na szczęście Kubuś mocno mi kibicuje i wspiera mnie. Tak jak ja wtedy, gdy był w szpitalu. Staram się mu poprawić humor, chociaż wiem, że to wszystko jest dla niego bardzo trudne. Jestem dla niego miła, bo bardzo mocno go kocham. I często, kiedy ma podawany lek – stoję obok i trzymam go za rękę. Chcę, by wiedział, że
jestem i zawsze mu pomogę. Cokolwiek by się nie działo. Czy wiem, że czekają mnie podobne badania? Tak, wiem. Ale z takim bratem niczego się nie boję!
Dobrze jest mieć kogoś, kto we mnie wierzy i na kogo mogę liczyć! Bo tak naprawdę, wcale nie rozwinęłabym się we wspinaczce, gdyby nie moi rodzice i brat. Wiesz, dlaczego? Bo jak byłam malutka to bardzo się bałam. Mamusia mi opowiadała, że zawsze byłam bardzo ostrożna. Uważałam przy schodzeniu z drzew i ze schodów. Nie lubiłam huśtawek, a jak już musiałam się bujać to robiłam to bardzo, bardzo
delikatnie. Na ślizgawkę wchodziłam, ale nie mogła być wysoka. Wiesz, o co mi chodzi? Kiedy jest się małym to wszystko wydaje się takie ogromne! A ja byłam taka malutka. Musiałam poznać, dotknąć, spróbować, ale gdzieś tam, w moim
serduszku, czasem się bałam. Tego, czy mamusia zdąży mnie złapać na końcu ślizgawki. I tego, czy tatuś nie będzie huśtał za mocno… Ale nigdy mnie nie zawiedli! Więc zaczęłam odważniej ćwiczyć wspinanie i wdrapywanie. Po pewnym czasie coraz chętniej bawiłam się z koleżankami na placu zabaw. Codzienne wygłupy dodały mi pewności siebie! Teraz akrobacje to mój dzień powszedni!

Aż pewnego dnia… bawiąc się, nagle poczułam, że nie mogę oddychać. Zaczęłam kaszleć. Coraz mocniej. Czułam jakby ktoś złapał mnie i nie chciał puścić. Jakiś dziwny ucisk. Możesz to sobie wyobrazić? Okropne to było, naprawdę! Na szczęście obok mnie bawiła się Tosia z Jasiem, którzy szybko zawiadomili moją mamę. Prędko zabrała mnie do lekarza. Takiego, który zajmuje się podobnymi problemami. Alergolog czy jakoś tak. Nazwa niezbyt sympatyczna, prawda? Na szczęście pani doktor była bardzo miła. Wysłuchała moją mamę. Zapytała mnie, jak się czuję, ale jakoś trudno mi było mówić. Siedziałam tylko pochylona do przodu. Miałam wrażenie, że jestem cała czerwona z wysiłku. Zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje. Czasem tak się zdarzało, ale nigdy tak mocno! Bałam się!
Pani doktor wzięła do ręki takie specjalne słuchawki (to się chyba stetoskop nazywa). Długo słuchała tego, jak oddycham. Raz musiałam oddychać głęboko (ale to było trudne!) i potem wstrzymywać oddech. To było bardzo męczące! I zajrzała do mojej buźki, chwaląc migdałki. Na dalsze rozmowy nie było czasu. Szybciutko znalazłam się z mamusią w innym gabinecie. Pamiętam, że byłam wystraszona. Mama
powiedziała, że muszę mieć zastrzyk, który pozwoli mi normalnie oddychać. Nie wiedziałam, czego boję się bardziej! Kłucia czy może tego, co się teraz działo?

***

Lek zaczął działać, a mi oddychało się coraz lepiej. Warto było dać się ukłuć! Nawet tatuś zdążył do nas dojechać! Czyli to chyba nie trwało tak krótko, jak mi się wydawało…? Pani doktor dała rodzicom skierowanie do szpitala. Wcale nie byłam zadowolona. Skoro było lepiej to po co miałabym leżeć w szpitalu? Przecież tam są chorzy. A ja nie czułam się chora. I dlaczego mamusia dostała tyle recept?

***

– Tatusiu, po co mi te wszystkie leki? – siedziałam na taty kolankach, patrząc,
jak mama rozkłada jakiś dziwny przedmiot. Rurka, maska… i warczało to jak
traktor!

– Żebyś mogła oddychać. To jest inhalator – tatuś wskazał na złożony już przedmiot – mamusia wlała tam leki. Tę maseczkę musisz przytrzymać przy buzi. Przez nosek i usta będziesz wdychała środki, które ci pomogą.
Patrzyłam podejrzliwie na to wszystko, ale stwierdziłam, że lepiej pooddychać lekiem niż znowu mieć problem z oddychaniem.
Inhalacja, bo tak się to nazywa – nie trwała długo. Może dziesięć minut. Rzeczywiście było lepiej! Mogłam swobodnie wrócić do kolorowania. A następnego dnia bawiłam się z koleżankami na podwórku!

***

Minęło kilka dni i znalazłam się w szpitalu. Był to ładny oddział. Na ścianach były namalowane postacie z moich ulubionych bajek! Przestałam się bać. A nawet się uśmiechnęłam do pani pielęgniarki, która zaprowadziła mnie do mojej sali. Na szczęście rodzice mogli być ze mną! Czułam się bezpiecznie, kiedy mogłam się do nich przytulić! Pani doktor znowu mnie zbadała. I pytała, jak się
czuję. To było nawet miłe! A potem pobrano mi krew na badania. To już wcale miłe nie było, ale też bardzo nie bolało. Po prostu pokazałam moją rączkę, a pani pielęgniarka założyła mi taką specjalną opaskę. Potem dotykała moją rączkę i
wbiła igłę. Jakieś malutkie pojemniczki szybko się wypełniły i byłam wolna. Potem przyszedł inny pan doktor, zbadał mi uszka, nosek i popatrzył w buzię. Śmieszne to było, kiedy zaglądał mi do ucha. Nawet się roześmiałam! I robiono zdjęcie moim płucom. To już wcale nie bolało! Za to całkiem fajnie było je zobaczyć!

***

Na oddziale nie leżałam długo, bo tylko trzy dni. Ale już wiedzieliśmy, co mi jest. To się nazywa astma oskrzelowa. Po prostu moje oskrzela (to takie rurki, które pozwalają na oddychanie) reagują za mocno i zbyt silnie. Czasem z powodu pyłków, na które mam uczulenie albo wtedy, gdy postanowię przygarnąć jakiegoś wirusa. Dostałam leki, które miałam stale otrzymywać przez jakąś śmieszną tubę. I łykałam syrop. Nawet smaczny. A jak zaczynało być gorzej – wtedy rodzice włączali traktor i szybko stawałam na nogi.

***

Choruję już 4 lata. W niczym mi ta astma nie przeszkadza. Muszę dostawać leki, chodzić na wizyty kontrolne do lekarza. I może troszkę częściej niż inni się przeziębiam. Ale radzę sobie z tym!
Moi rodzice mają naprawdę wyjątkowe dzieci!

Kontakt
+48 794 920 501
Na wiadomości odpowiadam w godz. 8:00 – 15:00 w dn. pon. – pt.
Dane do przelewu

Liriamed – praktyka położnej
numer konta bankowego
mBANK66 1140 2004 0000 3302 7615 1723
tytułem: imię, nazwisko, data konsultacji

Copyright © 2023 Położna Adela Wrocław, Świdnica i okolice.
Wszystkie prawa do treści i grafik zastrzeżone.

URLOP 26-30.07.2023 oraz 21-30.08.2023

W tych dniach będę niedostępna i nie będzie ze mną kontaktu telefonicznego, a na wszystkie wiadomości odpowiem po powrocie.

Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

Ściśle niezbędne ciasteczka

Niezbędne ciasteczka powinny być zawsze włączone, abyśmy mogli zapisać twoje preferencje dotyczące ustawień ciasteczek.

Ciasteczka stron trzecich

Ta strona korzysta z Google Analytics oraz Meta Pixel do gromadzenia anonimowych informacji, takich jak liczba odwiedzających i najpopularniejsze podstrony witryny.

Włączenie tego ciasteczka pomaga nam ulepszyć naszą stronę internetową.